Felipe to pierwszy przedstawiciel
Misiolandii w Wielkiej Brytanii! tak, trafił do rodziny
królewskiej, a co nie wolno?
tak oto wygląda misiowy dżentelmen...
i po tej krótkiej prezentacji do mnie
dotarło, że o meloniku zapomniałam! ale wtopa! ale, ale wyposażyłam Małego
Podróżnika w parasol, bo myślenie stereotypowe mi kazało, londyńczyk powinien mieć parasol i już.
na nowych włościach, Felipe jest
grzeczny i na razie powściągliwy w reakcjach. myślę, że po
prostu próbuje wyczuć sytuację. dlatego z godnością i
cierpliwością iście królewską zniósł kontakt z kotem ledwo co poznanym... stało się to tuż po przybyciu. niejaki Lemon, koci
król, pan londyńskiego domu, postanowił zaspokoić swą ciekawość
smakując nieco Felipowe lico.
na szczęście Lemon nie jest mordercą
i Felipe nie stracił twarzy tudzież innej części swego mulinowego
ciała. Kot i Miś jak prawdziwi dżentelmeni uznali ten ów wypadek
za niebyły i do niego wracać nie zamierzają. zostali razem
nakryci jak leniuchują i chrapią w najlepsze gdy dom pod panowaniem
innych porzucony ostał się.
po regenerującej drzemce, która
powinna być nota bene na stałe wpisana w kodeks każdego dżentelmena
i dżentelmenki też, Felipe odbył krótkie turne po zabudowaniach
i zakamarkach swej nowej rezydencji. nieco speszony swym nowym
światem w swej skromności i nieśmiałości wręcz przeogromniastej
zapożyczył od niejakiego kameleona umiejętność wtapiania się w
otoczenie. sztuka kamuflażu w jego wersji perfekcyjna nie jest,
ale momentami ma się ochotę zawołać: "gdzie jest Felipe?!"
na zielonych obiektach byłoby łatwiej...
tymczasem Felipe znika dalej ćwiczyć wtapianie się w tło... do zaś!